Ewelina Dagiel-Surmańska właścicielka Akademii Rozwoju What’s Up – szkoły języka angielskiego dla dzieci i młodzieży, trenerka biznesu
BWL: Pisze Pani o sobie: „Jestem trenerem biznesu i pokażę Ci, że dzięki zmianom w zakresie zarządzania i delegowania rozwiniesz firmę, pracując mniej, zarabiając więcej”. Czy w tym ostatnim nie ma sprzeczności?
EDS: A co złego jest w lenistwie, w „robieniu nic”? Jeżeli przedsiębiorca ma w ciągu dnia czas wolny, oznacza to, że ma świetnie poukładaną firmę. Jednocześnie te momenty są jednymi z najcenniejszych, jakie może dać sobie i swojej firmie. Bo kiedy przychodzą najlepsze, najodważniejsze pomysły? Kiedy jesteśmy najbardziej kreatywni? Na pewno nie w czasie, kiedy jesteśmy tak zajęci pracą, że nie mamy czasu pomyśleć. A przecież kreatywność powinna być jedną z najważniejszych cech przedsiębiorcy. Dlatego potrzebne jest to lenistwo, to „robienie nic”, uwolnienie myśli, uwolnienie się od bieżących spraw.
BWL: Ten brak uwolnienia jest problemem?
EDS: Wielokrotnie uczestniczyłam w spotkaniach, podczas których przedsiębiorcy opowiadali o swojej pracy, licytując się, który więcej pracuje. W kolejnym zdaniu narzekali na przemęczenie i wydrenowanie. Na pytanie: czy jeszcze kochasz swoją firmę, najczęściej odpowiadali: nie. Tak się zazwyczaj dzieje, gdy przedsiębiorca ma przekonanie, że powinien cały czas trzymać rękę na pulsie i osobiście pilnować wszystkich procesów. Jednocześnie często czuje, że coś nie funkcjonuje tak, jak powinno, że nie ma czasu dla siebie, dla rodziny, na urlopie był ostatnio kilka lat temu. Pojawiają się zniechęcenie i frustracja, które mogą doprowadzić do wypalenia.
A można pracować mniej i zarabiać więcej. Wystarczy zmaksymalizować skuteczność działań. Niestety, często spotykam się z przekonaniem, że dobrym przedsiębiorcą jest ten, który pracuje ciężej niż pracownicy, których zatrudnia, często wykonując zadania, które mógłby im delegować. Zazwyczaj wynika to z braku umiejętności zorganizowania swojej pracy. Trzeba pracować mniej, za to każdą godzinę pracy wycisnąć jak cytrynę.
Wykonywać działania, które mogę wykonywać tylko ja, bo tylko ja mam do tego kompetencje. A więc biorę na siebie działania strategiczne, kluczowe. Pozostałe, czyli operacyjne, deleguję. W ten sposób redukuję dzień pracy do czterech godzin, a jednocześnie zwiększam skuteczność działań.
BWL: Polski biznes działa od 35 lat. Przedsiębiorcy są doświadczeni. Potrzebują zmiany nawyków?
EDS: Tak. Dostrzegają, że ich działania są nieskuteczne, że w dzisiejszych czasach, w tym coraz szybciej zmieniającym się świecie nie mają już racji bytu. Dzisiaj w zarządzaniu przedsiębiorstwem nie ma miejsca na stare nawyki i przekonania. Pojawiają się też kolejne wyzwania: brak motywacji pracowników i konflikty w zespole. Często to konflikty pokoleniowe.
BWL: Właśnie. Na rynek weszło pokolenie Z. Wielu pracodawców uważa, że jego oczekiwania są wygórowane.
EDS: Wielu pracodawców określa to pokolenie jako problem, ja natomiast jako lekcję do odrobienia. Ale warto skupić się na faktach, a nie emocjach. Bo w tych dyskusjach o zetkach mamy dużo emocji i pokoleniowych przekonań. Natomiast faktem jest, że każde pokolenie różni się od poprzedniego. Ja jestem z pokolenia X. Na awans czekałam pięć lat. Dzisiaj to nie do pomyślenia, bo pokolenie millenialsów i zetek, zostało wychowane w zupełnie innych warunkach. Żyjemy w gospodarce na żądanie. Przelew? W kilkanaście sekund. Premiera nowego filmu? Płacisz i natychmiast oglądasz. Akcje w mediach społecznościowych? Piszesz i już cię czyta cały świat. To pokolenie nie będzie czekało na awans pięć lat. Było inaczej wychowywane.
Kiedyś życie dziecka toczyło się przy okazji życia dorosłych. A potem, w latach 90., wszystko zmieniło się o 180 stopni – życie rodziny zaczęło się toczyć wokół dziecka. Jego zdanie nabrało ogromnego znaczenia. Pojawiły się nowe metody wychowawcze, systemy naklejkowo-pieczątkowe. Polegały na tym, że jeżeli dziecko zrobi coś dobrze – oczywiście dobrze z punktu widzenia dorosłego – dostaje naklejkę, zrobi źle –nie dostaje. To pokolenie zostało przyzwyczajone do takiego systemu. Zrobię i od razu dostaję nagrodę. Nie ma nagrody – nie zrobię. Sami wychowaliśmy sobie takich pracowników. Przyzwyczailiśmy ich do tego, że kiedy dostaną nagrodę, to zrobią, a jak nie dostaną, to nie zrobią.
BWL: Jak w związku z tym zarządzać takimi pracownikami?
EDS: Jedną z podstawowych kompetencji skutecznego przedsiębiorcy jest umiejętność dostosowania się do zmiany. Dlatego najskuteczniejszą strategią jest poznanie tego nowego pokolenia po to, żeby dostosować do niego firmę i styl zarządzania. Oczywiście nie chodzi o to, żeby wszystko postawić na głowie, całkowicie przekształcić „pod młodych”.
Ja również nie zgadzam się z ich pewnymi zachowaniami, ale przyjrzałam się temu, jacy są, skąd biorą się takie, a nie inne zachowania i znalazłam sposób, żeby w swoich firmach stworzyć środowisko pracy, które będzie atrakcyjne dla młodych, a jednocześnie nie rezygnuję z siebie i charakteru moich firm.
BWL: Czy to jest ta „pozytywna dyscyplina”, o której uczy Pani na swoich szkoleniach? I czy dyscyplina może być pozytywna?
EDS: Podobne pytanie pada często na moich szkoleniach. Wynika z tego, że znaczenie słowa dyscyplina uległo zmianie. Dziś oznacza subordynację, ja mówię – ty słuchasz, ja wydaję polecenia, a ty je wykonujesz. To przestarzała i nieskuteczna metoda zarządzania. Natomiast pierwotnie słowo dyscyplina oznaczało uczenie się – na wzorcach. I właśnie do tego znaczenia odwołuje się moja pozytywna dyscyplina.
Polega ona na nakreślaniu zasad i granic obowiązujących w miejscu pracy oraz umiejętnym i konsekwentnym ich przestrzeganiu. Bardzo ważna jest też świadomość, że ludzie nie robią tego, co mówimy, żeby robili, ale robią to, co my robimy. Dlatego ja, jako osoba zatrudniająca inne osoby, powinnam sama przestrzegać granic i zasad obowiązujących w mojej firmie. Pozytywna dyscyplina to dla mnie także postawa życiowa oparta na szacunku do samej siebie. Uczy stawiania granic, bycia asertywnym, mówienia „nie”, dbania o swoje wartości i potrzeby. Oczywiście bardzo ważne jest to, żeby wszystko to odbywało się w atmosferze szacunku – do siebie i do drugiej osoby. W ten sposób prowadzę też swoje firmy. Mam dwa fantastyczne zespoły. Są wielopokoleniowe – pracują w nich osoby, które mają 22 lata i osoby mające tych lat 60. Potrafią się bez problemu dogadać; są zmotywowani, zaangażowani, wychodzą z inicjatywą. Ja skupiam się na wyzwaniach strategicznych, dzięki czemu firmy się rozwijają. Mogę pracować mniej i zarabiać więcej.
BWL: Doradza Pani małym i średnim firmom. To często firmy rodzinne, a w nich relacje są bardziej skomplikowane.
EDS: Tak. Jest takie przysłowie: „Z rodziną najlepiej wychodzi się na zdjęciach”. I coś w tym jest. Zwłaszcza wtedy, kiedy nie potrafimy rozdzielić relacji rodzinnych i zawodowych; przyjąć stanowiska, że w pracy nie jestem ciocią czy wujkiem, a przełożonym. Tutaj potrzebna jest duża świadomość, umiejętność niepoddawania się tym emocjom. Zarządzanie przez emocje nigdy się nie sprawdza, bo w emocjach zdarza się nam często powiedzieć coś, czego później żałujemy. Potem przynosimy to do domu, na spotkania u rodziców czy wujostwa. Dlatego rozgraniczenia – to jest praca, a to dom – trzeba się nauczyć.
BWL: Czy istnieje firma idealna, czy też praca nad organizacją jest nieustannym procesem?
EDS: Świat nieustanie się zmienia. Jedyną stałą w świecie jest zmiana. A teraz wszystko nabiera coraz większego tempa, więc i tu zmiany następują coraz szybciej. Coraz szybciej musimy uczyć się świata, ludzi i siebie. I to jest jedyne rozwiązanie, aby nie zostać w tyle.