Przygoda. Wielki świat u stóp. Codziennie w innym zakątku globu. Hollywoodzkie uśmiechy. To wszystko przychodzi nam do głowy, kiedy pada słowo „stewardesa”. Latanie to fascynująca przygoda, ale i ciężka praca. I nie zawsze jest tak różowo.
„Opowieści pokładowe” to opowiedziane z biglem prawdziwe historie, które wydarzyły się na pokładach wielu samolotów. Najnowsza książka Teresy Grzywocz jest w dużej mierze poświęcona załodze lotniczej, ale nie tylko. Autorka publikacji – zawodowa stewardesa, pracowała zarówno w największych liniach lotniczych, jak i na trasach czarterowych i liniach lowcostowych. Po latach – przesiadła się na menedżerskie jety.
W „Opowieściach pokładowych” znajdujemy przedstawioną lekko i humorem galerię postaci latających wysoko, choć nie zawsze z anielskimi skrzydłami u ramion. Autorka opisuje pilotów, pasażerów, kolegów z personelu pokładowego. Przybliża także niecodzienne sytuacje, w tym obecność celebrytów na pokładzie, przewóz zwierząt, a także różnice kulturowe, które w sytuacji stresowej, nie zawsze dadzą się zamieść pod samolotowy dywanik.
Teresa Grzywocz opowiada także o rozbudowanym procesie rekrutacji i wymaganiach konkretnych linii lotniczych, poświęcając jeden rozdział swojej najnowszej książki na miniporadnik dla chcących spróbować swego szczęścia w pracy jako „cabin crew”.
Opisuje również z humorem różnice w lataniu na poszczególnych kontynentach czy też specyfikę poszczególnych linii lotniczych. Dzieli się również doświadczeniem jak się dobrze spakować, czy też zadbać o urodę na pokładzie samolotu.
„Opowieści pokładowe” ułatwiają poznanie pracy stewardesy od podszewki. Autorka pisze o marzeniach, które dadzą się zrealizować, ale też o kosztach i wyrzeczeniach, w tym przyziemności lotów na wysokościach.
Zapraszamy do lektury.
Teresa Grzywocz – stewardesa, autorka bloga http://zzyciastewardessywziete.blogspot.com/.
O pracy na pokładzie samolotu i związanych z tym podróżami pisała w książkach „Etat w chmurach” oraz „Z chmur do Azji. Stewardesa w krajach Dalekiego Wschodu”. Autorka z wykształcenia jest arabistką.
—————————————————————————————————————————
Fragmenty „Opowieści pokładowych”:
(…)
Czasami również piloci lubią się zabawić, nie tylko kosztem współpracownika, ale też kosztem pasażera. Trzeba tylko dobrze wybierać publikę, żeby ta się nie obraziła. Kolega z Brazylii miał taki stały żart w swoim repertuarze. Otóż w czasie każdego lotu wychodził do kabiny pasażerskiej, tam patrzył przez chwilę na monitor pokazujący trasę przelotu i krzyczał do kokpitu:
– Dobra, dobra. Teraz trochę w prawo odbij.
Reakcje podróżnych były przeróżne.
– Kiedyś ze trzy razy zrobiłem tak na jednym rejsie – chwalił się. – A na koniec pasażer zajrzał do kokpitu, żeby sprawdzić, czy nam monitory z przodu naprawdę nie działają. Taki byłem przekonujący! – dodał dumny z siebie.
(…)
Siedmiogodzinny lot z Dubaju do Asturii z pięcioma mopsami na pokładzie przebiegł natomiast dużo spokojniej. Trzy pieski siedziały w kontenerach położonych na kanapie, „bo dzieci lubią siedzieć wysoko” – jak to powiedziała pasażerka. Tylko dwa biegały swobodnie, ale podróżni pilnowali, żeby nie wchodziły mi w drogę w czasie serwisu. Były przeurocze. Jeden strasznie rozpaczał, ilekroć wychodziłam z kabiny – „on nie lubi, jak ktoś opuszcza pokój”. A tak się ze mną żegnał po locie, że podarł mi rajstopy. Drugi był strasznym łasuchem i reagował na słowo „food” – jedzenie. Dlatego ich opiekunka poprosiła, żebym go nie używała. Mogłam jedynie mówić F-O-O-D (literując) lub używać zamienników. I wszystko byłoby pięknie, gdyby nie fakt, że później przez tydzień jeszcze znajdowałam wszędzie ich sierść.
(…)
Afryka Dzika
Dane mi było latać w Arabowie, Rosji, Europie, Azji i Ameryce Północnej. Afrykę (oprócz sporadycznych lotów) udawało mi się jak do tej pory omijać szerokim łukiem. Jednak sporo moich koleżanek i kolegów ma za sobą doświadczenia z Czarnego Lądu. A jakie historie potem opowiadają.
Zacznijmy od tego, że tamtejsza przyroda jest dla przeciętnego Europejczyka co najmniej zaskakująca.
– Daniela zaczęła wrzeszczeć – wspominał jeden z moich ulubionych kapitanów. – Wychodzę i pytam, o co chodzi. Ta stoi na krześle i pokazuje coś na podłodze. Patrzę – wielki karaluch. No to go ciach butem i po krzyku. Odwracam się, inny łazi po blacie w kuchni, kolejny jest na drzwiach. Zostaliśmy zaatakowani przez całą chmarę!
W końcu udało im się je wszystkie wybić i wrócili do Europy, tam otworzyli klapy w podbrzuszu maszyny, a stamtąd wypadły setki martwych insektów.
Inna historia – ten sam kapitan, ten sam samolot, ten sam afrykański kraj. Zaparkowali pod drzewem. Następny lot był dopiero za kilka dni. Załoga dobrze się bawiła w hotelu (którego nie opuszczała ze względów bezpieczeństwa), po czym zwyczajowo zjawiła się na lotnisku na dwie godziny przed planowanym lotem. Pierwszy oficer zapakował bagaże pasażerów i zamknął właz kargo. Spojrzał, a na skrzydłach leżała cała masa liści. Podszedł bliżej i zauważył, że te liście mają skrzydła.
– Wpadł wariat do kokpitu i wrzeszczy do mnie: zamykamy drzwi, ruszaj, ruszaj! – śmiał się kapitan po pewnym czasie. – Później, jak mi powiedział, ile tego paskudztwa siedziało na nas, to strofowałem go, że tak wolno biegł.
(…)