„W 1991 roku w programie 60 minut wyemitowano dokument pod tytułem Francuski paradoks. Reporterem był Morley Safer, korespondent CBS, który znalazł się we francuskim bistro i wysłuchiwał rozmów o różnych niezdrowych, tuczących zwyczajach kulinarnych Francuzów, zastanawiając się, dlaczego przewidywalna długość życia, zdrowie oraz waga Francuzów są lepsze niż Amerykanów, skoro ich sposób odżywiania jest tak beznadziejny. I do jakiej konkluzji doszedł? Czerwone wino. Mogło to brzmieć zupełnie niewinnie, ale nie było – bo napędza ideę, popartą szeregiem badań opublikowanych pod koniec lat dziewięćdziesiątych XX wieku i w początkach XXI wieku oraz książkami takimi jak Francuzki nie tyją[1] Mireille Guiliano, do której natychmiast podłączyli się Amerykanie i teraz wszyscy chętnie się jej trzymają: picie wina jest zdrowe.
Wiele badań opublikowanych w ostatnim dziesięcioleciu przeczy temu poglądowi. Obecnie już wiemy, że alkohol odpowiada za co najmniej siedem rodzajów raka oraz jest wyłącznym sprawcą innych dolegliwości i chorób przewlekłych, ale nie mamy pojęcia, jak szkodliwy jest jego pomniejszy wpływ na nasze zdrowie. Większość z nas uważa, że umiarkowane picie jest znacznie zdrowsze niż całkowita abstynencja. Mamy zwyczaj niedoceniania ilości, jakie wypijamy, nie mamy też świadomości, jakie są dopuszczalne jednostki spożycia alkoholu oraz serwowane porcje. Amerykański psycholog, publicysta i specjalista od uzależnień Keith Humphreys napisał: „Jeśli zliczymy cały alkohol wymieniany przez ludzi w sondażach na temat spożycia alkoholu, to rzadko się zdarza, by wynik osiągał połowę sprzedanego alkoholu”. Pijemy dużo więcej, niż nam się wydaje, często też uważamy ilości wypitego alkoholu za lecznicze czy też dobroczynne. Poza tym raczej myślimy o zagrożeniu zdrowia czy niebezpieczeństwie wywołanym przez spożycie alkoholu jako o drastycznym (nałóg, marskość wątroby) lub nagłym zatruciu organizmu.
Rzecz w tym, że nawet jeden kieliszek wina jest niszczący. Organizm człowieka bezustannie poszukuje homeostazy czy równowagi, a zatem, kiedy spożywamy jakieś środki odurzające, ciało rozpoczyna proces przeciwdziałania. Judith Grisel określa to w swojej książce Nigdy dość[2] jako proces A – B. Efekt pastylki wywołuje proces A i starając się dopasować do procesu A, organizm rozpoczyna działanie odwrotne B, dłuższe niż proces A. Grisel wyjaśnia to w sposób następujący: „Stany odstawienia lub głodu każdej substancji uzależniającej są zawsze dokładnie odwrotne do efektów jej działania. Jeśli dzięki tej substancji czujemy się rozluźnieni i zrelaksowani, odstawienie i jej brak odczujemy jako stan niepokoju i nerwowości”. Alkohol jest depresantem, czyli substancją wywołującą depresję, a zatem jeśli pijemy, żeby się rozluźnić, tak naprawdę powodujemy jeszcze większy niepokój właśnie z powodu procesu A – B: nawet jeden drink może wywołać stres, napięcie, niepokój czy nawet stan depresyjny. I to działanie wcale nie jest zarezerwowane tylko dla nałogowych pijaków. Efekt odstawienia czy głodu odczuwamy za każdym razem, kiedy spożywamy substancje uzależniające. Kieliszek to już jest dawka. „
[1] Michelle Guiliano Francuzki nie tyją, przełożyła Danuta Górska, Albatros, Warszawa, 2005.
[2] Judith Grisel, Nigdy dość. Mózg a uzależnienia, przełożyła Katarzyna Karłowska, Rebis, Poznań 2020.
Autor: Whitaker Holly
Więcej informacji o książce: http://kompaniamediowa.pl/ksiazki/na-zdrowie-jak-trzezwialam-w-kulturze-picia/