Czy w ostatni m czasie zdążyliśmy wytworzyć kolejny kulturowy stereotyp?
Kto to taki silna kobieta? Czy to ta, która osiąga sukcesy w biznesie i pnie się po szczeblach kariery, pokonując swoich rywali? Czy może to ta, która ledwo wiąże koniec z końcem i sama wychowuje trójkę dzieci? Czy może to ta, która utrzymuje męża nieudacznika lub wytrzymuje życie z alkoholikiem?
A może to ta, która sama wymieni sobie koło na autostradzie, sama zrzuci węgiel do piwnicy (tak, to się jeszcze dzieje), sama prowadzi gospodarstwo rolne czy sama wniesie ciężki sprzęt na 4. piętro?
Media promują pewien konstrukt silnej kobiety – takiej, która jest zawsze zadbana, dobrze ubrana, robi karierę, jest asertywna i wie, czego chce – krótko mówiąc, która potrafi przetrwać w miejskiej dżungli i wychodzi obronną ręką z każdej potyczki. Silna kobieta nie płacze, tylko zaciska pięści. Silna kobieta ma cele i dąży do ich realizacji bez względu na okoliczności. Silna kobieta jest tak silna, że będzie silna wbrew sobie, za to w eleganckich butach i z torebką Louis Vuitton.
A co z tymi, które jednak płaczą – może po cichu, ale jednak? Co z tymi, które potrzebują czasu – bywa, że bardzo długiego, żeby wyzwolić się z różnych zależności? Co z tymi, które nie ukrywają, że potrzebują pomocy, wsparcia, a nawet mężczyzny?
Tak się porobiło ostatnio, że wszystko ma być szybkie, proste i łatwe. Jeżeli coś nie jest zero-jedynkowe, jest za trudne do „ogarnięcia” (tzn. do refleksji, pochylenia się nad czymś, że nie wspomnę o głębszej analizie). Kobieta silna to ta, która budzi się w pełnym make-upie, zakłada szpilki i idzie do swojego gabinetu prezesa. Ta, która walczy o byt, odmawiając sobie różnych przyjemności, to zwykle ta pokonana – to kaleka życiowa, która nie była tak silna, by się przebić lub dobrze wyjść za mąż.
W ogóle, o co chodzi z tą silną kobietą?
W stosunku do mężczyzny nie mamy żadnych wątpliwości – jest silny i tyle. Może nie zawsze fizycznie, może nie zawsze psychicznie, ale zawsze jakoś jest. To naturalne, że mężczyzna walczy o swoje prawa, interesy i pozycję. Z kobietami jest inaczej: ta, która upomina się o swoje, to jakaś nienormalna, niekobieca, „chłopa dawno nie miała”, a w najgorszym razie – feministka. Ta, która rzeczywiście zdobyła szczyty kariery i nie pozwoli sobie „w kaszę dmuchać”, to zimna suka jest. Ta, która zdecydowała się złożyć pozew do sądu o rozwód, to zła kobieta była. Ta, która nie potrzebuje „męża”, tylko partnera do życia, sama nie wie, czego chce, a ta, która nie daje szansy mężczyźnie wykazać się, jaki jest silny, tylko sama sobie poradzi z naprawą zlewu czy wnoszeniem ciężkich zakupów, to zwykły babochłop, silnie nieatrakcyjny. Tu pewne zastrzeżenie: co innego jest wyciskać na siłowni po 300 kg i prężyć muskuły, a co innego wnosić ciężkie zakupy spożywcze na piętro – to bardzo niemęskie. No może zgrzewki z wodą ujdą…
Od dawna społeczne role męskie i kobiece nie są już takie jednoznaczne. Jak życie pokazuje, jajniki, menstruacje i owulacje nie przeszkadzają kobietom w uzyskiwaniu tytułów naukowych, odnoszeniu sukcesów w biznesie, zdobywaniu złotych medali na olimpiadach i posługiwaniu się kilkoma językami obcymi. Są też kobiety leniwe i zaniedbane na własne życzenie – tak jak są tacy mężczyźni. Są kobiety, które nie mają wysokich aspiracji – tak jak mężczyźni. Są takie, które czekają, aż ktoś im coś da, lub wierzą, że im się coś należy – tak jak mężczyźni.
To niewiarygodne, jak w dzisiejszych czasach można łatwo manipulować ludzkimi przekonaniami i poglądami, sterować zachowaniem i przewidywać jego konsekwencje oraz kształtować stosunek do instytucji i ludzi. Jesteśmy świetni w przypinaniu łatek i kategoryzowaniu ludzi na różne sorty. Czyniąc to, mamy w domyśle, że my oczywiście należymy do tego lepszego sortu.
Makdonaldyzacja to nie tylko efekt globalizacji w odniesieniu do produktów, sieci i korporacji, to także sposób myślenia i postrzegania rzeczywistości – najczęściej przemielonej wielokrotnie jak tani kotlet. Powszechne ostatnio stwierdzenie, że „to mnie ma być dobrze”, zostało niewiarygodnie spłycone do pazerności, chciejstwa i egocentryzmu. Jako społeczeństwo deklarujące wartości chrześcijańskie (ogólnopolskie sondaże opinii publicznej wskazują, że do katolicyzmu przyznaje się od 88,9 proc. do 96,0 proc. społeczeństwa) zapominamy o drugim elemencie tej układanki, o bliźnim. Z jakiegoś powodu wygodnie nam w tym bezrefleksyjnym pustostanie – ważne, że jest rozrywka, że jest kolorowo, tanio i dużo, i wszystko popakowane w ładne plastikowe pudełka. Silna kobieta to kolejna etykieta. Z taką zwykle nikt nie sympatyzuje i nikt jej nie współczuje, bo da sobie radę sama. Jest silna, więc powinna spełniać oczekiwania wszystkich dookoła. To ona ma się podobać bliźnim – w niej bliźniego raczej nikt nie widzi. A że rzeczywiście sobie radzi, to budzi podejrzenia. I tak źle, i tak niedobrze. Siły życzę wszystkim, bo łatwo, jak widać, nie jest…