Grzegorz Chojnowski: 59. edycja Międzynarodowego Festiwalu Wratislavia Cantans przed nami, Pańska dwunasta. Czy liczby są dla Pana istotne? Niektórzy wierzą w ich magię.
Giovanni Antonini: Nie przywiązuję znaczenia do liczb, nie obchodzę jubileuszy, choć wiem, że dla wielu osób są one ważne. Ale fascynują mnie koincydencje zdarzeń, faktów. Opowiem o jednej, w pewnym sensie związanej z tegorocznym festiwalem, którego tematem są migracje: idei, ludzi. Dowiedziałem się niedawno, że dziadek Georga Friedricha Händla pochodził z Wrocławia.
Naprawdę?
Valentin Händel (1583–1636) był kotlarzem, protestantem. Przeniósł się potem do Halle, gdzie urodził się ojciec kompozytora, a w 1685 sam Georg Friedrich. Przeczytałem o tym w biografii Händla, już po decyzji o włączeniu dwóch jego wielkich dzieł w program festiwalu. A właściwie trzech, bo uczestnicy Kursu Interpretacji Muzyki Oratoryjnej i Kantatowej będą pracować nad ariami z Almiry. Fascynująca to koincydencja, zwłaszcza w kontekście tytułu tegorocznej edycji, a także dowód na to, że z miastem Wratislavii Cantans było powiązanych wiele najwybitniejszych postaci z dziedziny kultury i sztuki.
Niesamowita sprawa. A jeśli już mówimy o przodkach i wrocławianach: w tym roku mija setna rocznica urodzin założyciela i dyrektora festiwalu Andrzeja Markowskiego.
Tak, mamy z tej okazji specjalny koncert. Filharmonia Śląska wykona dzieła Henryka Mikołaja Góreckiego i nowy utwór Mikołaja Góreckiego napisany właśnie z myślą o jubileuszu. Tytuł 1944 nawiązuje do udziału Andrzeja Markowskiego w Powstaniu Warszawskim.
O jeszcze jedno chcę zapytać, zanim opowie Pan o programie. W ubiegłych latach zdarzały się koncerty niezwykłe, typu one and only, here and now. Jak choćby koncert Anielskie głosy sprzed roku, czyli Vivaldi w wykonaniu European Union Baroque Orchestra i Chóru Dziewczęcego NFM. Nie ma Pan czasem żalu, że nie było rejestracji, nagrania, że takie magiczne chwile pozostają tylko w pamięci? Miał Pan zapewne, miewa, takie momenty w swojej artystycznej biografii. Jak sobie Pan z tym uczuciem radzi?
Czasami mam raczej problem z tym, że wszystko jest nagrywane. Po okresie pandemii koronawirusa jest taka tendencja, by rejestrować dźwięk i obraz, zapisywać te rzeczywiście ulotne chwile. To dobrze, ale też nie każdy koncert trzeba nagrywać, nie zawsze tego chcemy, zwykle nie na początku tournée, nie w przypadku nowego repertuaru.
Podczas tegorocznej Wratislavii Cantans na początek zagra Pan z Il Giardino Armonico i solistami pierwsze oratorium Händla l trionfo del Tempo e del Disinganno. Kompozytor miał dwadzieścia dwa lata w chwili premiery. W późniejszych, już w Anglii prezentowanych, wersjach Händel zamienił Disinganno (rozczarowanie, pozbawienie złudzeń) na Prawdę. Różnica subtelna, ale znacząca. Która wersja jest według Pana prawdziwsza, której posłuchamy? Triumf Prawdy czy jednak stracone złudzenia?
Zagramy wersję włoską, tę skomponowaną przez młodego Händla, który może nie wyemigrował, lecz podróżował do Włoch, by rozwijać swoje umiejętności. W Rzymie przyjęto go jak wielką gwiazdę, publiczność zachwyciła się jego organową wirtuozerią. To było w tamtym czasie miasto luksusu, typowo barokowego przepychu, wspaniała przestrzeń dla muzyki. Händel poznał w stolicy Włoch Corellego, Scarlattiego, Pasquiniego. Wchłaniał włoską tradycję i styl. A co do tytułu jego oratorium, Disinganno – rozczarowanie – brzmi bardziej dramatycznie niż Prawda, zakłada bowiem nadzieję na szczęście, spełnienie, na raj. Kiedy więc przychodzi świadomość prawdy o regułach życia, świata, pojawia się zawód.
Mam wrażenie, że tematy przewodnie Wratislavii Cantans w ostatnich latach nawiązują do kontekstów społecznych.
Gdy rozmawiamy o muzyce, mowa jest również o człowieku, ludzkości. Część koncertów wprost odnosi się do wydarzeń z historii czy ludzkich doświadczeń. NFM Orkiestra Leopoldinum wykona na przykład Nokturn na orkiestrę smyczkową Romana Palestra, kompozytora urodzonego w Śniatyniu (w dzisiejszej Ukrainie). Mieszkał on w Warszawie, Krakowie, potem przeniósł się do Paryża, na znak sprzeciwu wobec realizmu socjalistycznego w Polsce. W Monachium współtworzył Radio Wolna Europa. Pewnie, że przychodzimy na koncert, by posłuchać muzyki, lecz dzieła mają swoją genezę – związaną z doświadczeniami jednostki lub z sytuacją społeczną. Program występu Pedra Memelsdorffa i jego muzyków nawiązuje do kolonialnej migracji do Gujany Francuskiej w XVIII wieku. Założona tam komuna w Kourou nie przetrwała długo, została zniszczona przez epidemię. Jednak pozostała po niej wspaniała muzyka, która czerpała nie tylko z europejskich źródeł, ale też z twórczości południowo-amerykańskiej. Należy jednak pamiętać, że mimo iż europejska kolonizacja przyniosła nieraz twórcze zmieszanie się kultur skutkujące powstaniem nowatorskich dzieł, to w ogólnym bilansie przyczyniła się do cierpienia jednostek i całych grup społecznych. Inny koncert, w Synagodze Pod Białym Bocianem, przypomni kolejny rozdział światowej historii kolonizacji: zniszczenie imperium Inków i inwazję Hiszpanów.
Doskonale o tym wiemy we Wrocławiu, znając dzieje tego miasta i mieszkańców, czy spotykając i przyjmując uchodźców. Migracje są dziś tzw. gorącym tematem, bardzo politycznym, zapominamy o tym, jak organicznie są związane z historią człowieka, ludzkości, z naszymi społecznymi korzeniami. Czy na to również chce Pan zwrócić uwagę? Nie tylko na problemy współczesnego świata? Migrantami jesteśmy przecież od początku, od zawsze.
Oczywiście, homo sapiens pojawił się podobno w Afryce. Znam fascynujące opowieści o muzyce Buszmenów czy Pigmejów sprzed wielu tysięcy lat. Hoketus, średniowieczna technika polifoniczna, polegająca na przerywaniu melodii pauzami, to ich wynalazek. Można go też znaleźć w muzyce gruzińskiej, w muzyce Nowej Gwinei (w rezultacie starożytnych migracji z Afryki na wschód te same zjawiska obserwujemy w muzyce bardzo odległych krajów). A jeśli spojrzymy na siebie, na rasy i narodowości, to emigranci budzą strach, co rozumiem, ale migracje są też szansą na spotkanie i przenikanie się kultur.
We wspomnianym kościele trojga świętych posłuchamy także pieśni gruzińskich. Gruzja może tu być emblematem współistnienia autonomicznych mniejszości etnicznych w jednym państwie. Gruzja to obszar bardzo bogatej, może najbardziej różnorodnej muzycznej tradycji. Właśnie z powodu kulturowego współistnienia. Koegzystencja jest możliwa. Był na przykład moment w historii średniowiecznej Sycylii, , gdy obok siebie żyli katolicy, wyznawcy judaizmu i islamu. Niemal zawsze pojawiają się jednak antagonizmy, jakiś punkt zapalny, ktoś, kto go inicjuje, i wtedy dzieje się to, co znamy zbyt dobrze z historii świata.
Z historii i teraźniejszości, niestety. Podobne wątki znajdziemy zresztą w koncercie Wrocław Baroque Ensemble i Andrzeja Kosendiaka, który zaproponował utwory Mykoły Dyleckiego, urodzonego w Kijowie, zmarłego w Moskwie, działającego w Wilnie i Warszawie muzyka z czasów Rzeczpospolitej Obojga Narodów.
W jego muzyce spotyka się Wschód z Zachodem, sporo form i technik zachodnioeuropejskiego, szczególnie włoskiego baroku weszło do muzyki cerkiewnej. To nadzwyczajna kombinacja geograficznie i religijnie odległych rejonów, ale – jak widać – możliwa. Ten koncert doskonale wpisuje się w hasło festiwalu: migracji ludzi i idei.
Rozmawiamy o przestrzeniach muzyki, tych etycznych, ale też fizycznych. Wspomniał Pan o koncercie w Synagodze Pod Białym Bocianem Adriána Rodrígueza Van der Spoela i jego Música Temprana, specjalistów od latynoamerykańskiego repertuaru barokowego. To chyba ważne dla Pana miejsce we Wrocławiu, nie tylko w kontekście tematu tegorocznej edycji festiwalu.
Uważam, że to świetne miejsce dla muzyki. Na jednym z poprzednich festiwali wykonywaliśmy tam muzykę związaną z rodziną Bassano, której członkowie prawdopodobnie byli narodowości żydowskiej. Zaczęliśmy koncert od siedemnastowiecznej melodii włoskiej pod tytułem La Mantovana, którą później Smetana wykorzystał w cyklu symfonicznym Moja ojczyzna, a ostatnio została zacytowana w hymnie narodowym Izraela. Podobała mi się ta koincydencja, ale podstawowym moim celem i zadaniem jest dopasowanie artysty, zespołu i repertuaru do sali odpowiedniej akustycznie. Liczy się także jej wielkość.
A pamięta Pan swój koncert, w którym to, co i gdzie graliście, stało się szczególnie istotne i wyniosło muzykę, wykonanie ponad muzykę?
Powtórzę, że najważniejsza jest akustyka. Czasem nie czujemy się w jakimś wnętrzu komfortowo, ale słyszymy, że akustyka jest znakomita, czasem bywa odwrotnie. Oczywiście najlepiej jest, kiedy działa i jedno, i drugie. Są również miejsca o szczególnej aurze, jak Wiener Konzerthaus. Wrocławskie Narodowe Forum Muzyki też zaliczam do takich miejsc. Nagrywałem tu kilka płyt, za każdym razem wraz z reżyserami dźwięku mieliśmy poczucie, że wystarczy postawić mikrofony, dźwięk będzie świetny. Kiedy grasz, nawet na delikatnym brzmieniowo instrumencie, wiesz, że dźwięk żyje. Nie lekceważmy i scenograficznego piękna Sali Głównej NFM. Są na świecie cudowne muzyczne przestrzenie. Niedawno graliśmy w Wigmore Hall w Londynie, gdzie czuć ducha tej sali, jej tradycję, gdzie odbiór i entuzjazm publiczności potwierdza szczególność miejsca. Akustyka Wigmore Hall jest piękna, aksamitna, co ma wpływ na brzmienie instrumentów.
Mamy w tym roku dwa wielkie powroty do Wrocławia, na festiwal. Uwielbiany przez wrocławian Václav Luks z Collegium 1704 zaprezentuje Izrael w Egipcie Händla, dzieło, z którym wystąpił tu Sir John Eliot Gardiner piętnaście lat temu. Wrócił Pan do tego tytułu.
Wratislavia Cantans to festiwal oratoryjny, więc siłą rzeczy wracamy do pewnych dzieł. Piętnaście lat to dużo czasu, a historia wyjścia Izraelitów z niewoli egipskiej idealnie odzwierciedla temat migracji. No i prezentujemy dwa dzieła Händla z różnych okresów twórczości i życia. Oratorium, które wykonam z Il Giardino Armonico, to utwór młodzieńca. Natomiast Izrael w Egipcie kompozytor napisał jako mężczyzna po pięćdziesiątce.
Czyli możemy przy okazji zaobserwować migracje stylistyczne w twórczości jednego kompozytora.
Händel wiele dawał z siebie, komponując swe utwory. Pisał opery w stylu włoskim, ale myślę, że wielka zmiana nastąpiła, gdy zabrał się za oratoria, gdzie ważny jest chór. Podążanie za gustem angielskiej publiczności oraz brytyjska tradycja chóralistyczna miały znaczenie. Niewiele dzieł muzyki osiemnastowiecznej stało się klasykami często wykonywanymi w późniejszych wiekach. Stabat Mater Pergolesiego, Stworzenie świata Haydna, ale przede wszystkim Mesjasz Georga Friedricha Händla.
Mówiliśmy o dobrych i złych aspektach migracji. Czy zatem jednoaktowa opera Brittena – opowieść o Arce Noego w wykonaniu Chórów Dziewczęcego NFM i Chóru Chłopięcego NFM – oraz przeznaczone dla dzieci koncerty gordonowskie ukraińsko-wrocławskiej wokalistki Danny Vynnytskiej to promienie nadziei dla świata?
To jedno, ale wybór dziecięcej opery jest także efektem doświadczeń festiwalowych z chórami chłopców i dziewcząt. Energia dzieci, ich pasja do muzyki są niezwykłe, fantastyczne. To chóry na wysokim poziomie, więc przede wszystkim mam nadzieję na wspaniałą muzykę. Do dzieła Brittena mam osobisty stosunek. Jako młody muzyk grałem partię solową w tej operze – w Piccolo Teatro w Mediolanie – wiedziałem, że wrócę kiedyś do tego tytułu, czy to jako wykonawca, czy jako dyrektor układający program festiwalu. Cieszę się na ten moment Wratislavii Cantans. Potrzebujemy młodości, dzieci w muzyce, a one potrzebują muzyki, która potrafi nadawać kierunek, kształtować, wychowywać, odrywać młodzież od komputerów, smartfonów, krótkich form, skupia uwagę poprzez przyjemność jej wykonywania.
Jako dziecko odczuł zrządzenia losu i historii, sieroctwa i migracji urodzony w 1940 roku w Breslau Christoph Eschenbach, który poprowadzi finałowy koncert z mszą i symfonią Austriaka Antona Brucknera. Trudno o mocniejszą puentę takiego festiwalu.
Maestro Eschenbach sam wybrał program tego koncertu. Dla mnie to było oczywiste, by ktoś o tak dramatycznej biografii, związanej z miastem festiwalu, ktoś, kto powraca do miejsca swego dzieciństwa jako dyrektor tutejszej orkiestry, wystąpił na Wratislavii. Koncert zatytułowaliśmy Nowe początki, choć tak naprawdę to powrót wielkiego interpretatora muzyki do Wrocławia. I – przyzna Pan – cudowna koincydencja. Zaczynamy festiwal utworem Händla, którego dziadek pochodził z Breslau, kończymy występem dyrygenta tu urodzonego, który przybywa do Wrocławia jako dyrektor artystyczny NFM Filharmonii Wrocławskiej.
Przyznaję. Ale przy tym wszystkim, refleksjach, które towarzyszyły nam podczas omawiania programu, myślę, że nie powinniśmy zapominać o pięknie muzyki migrującej od gatunku do gatunku, od instrumentu do instrumentu, mandoliny, klawesynu, ludzkiego głosu. To wartość, która nie poddaje się prawdzie czasu i złudzeń?
Absolutnie. Temat festiwalu i jego konteksty to punkty wyjścia, wskazówki, inspiracje. Nie mamy zamiaru moralizować, nie mamy zapędów na uniwersytecki wykład na tematy historyczne czy społeczne. Najistotniejsza jest muzyka i ludzie, którzy ją tworzą, jako autorzy, kompozytorzy, wykonawcy. Avi Avital przywozi program złożony z transkrypcji na mandolinę, choćby dzieł Bacha czy Vivaldiego. Koncert odbędzie się w Muzeum Pana Tadeusza, idealnej przestrzeni dla takiej muzyki. Wystąpi tam także – po raz pierwszy we Wrocławiu – Jean Rondeau, wybitny klawesynista, jeden z najlepszych na świecie wirtuozów. Czekam nie tylko na jego grę, ciekawi mnie, jak utwory oryginalnie przeznaczone na orkiestrę zabrzmią na instrumencie solowym. To również rodzaj, w tym przypadku czysto muzycznych, migracji.
Rozmawiał Grzegorz Chojnowski, Radio Wrocław Kultura