Nieczynne destylarnie są nieodłącznym elementem szkockiego krajobrazu. Trunki pochodzące z ich murów szybko znikają z rynku i równie szybko… drożeją. Czy ich zakup może być dobrą inwestycją?
Przyczyn zakończenia produkcji przez destylarnie jest wiele — kryzysy ekonomiczne w latach 70., błędy w zarządzaniu czy przejściowa moda na masowo produkowane whisky blended, które obecnie stanowią zupełnie inny segment rynku. Tak było kiedyś. Obecnie działające szkockie destylarnie stanowią zyskowny biznes i gratkę dla globalnych koncernów alkoholowych (takich jak np. Diageo czy Pernod Ricard) czy inwestorów finansowych. Beczki whisky pozostałe po nieczynnych destylarniach stały się natomiast jednym z najbardziej rozchwytywanych towarów na rynku alkoholowym.
Według Whisky Exchange większość zapasów takich ikon świata whisky, jak: Brora, Killyloch, Lochside, Port Ellen, Rosebank i St. Magdalene (Linlithgow), zostanie wyczerpana w ciągu najbliższych 3-4 lat. Nic więc dziwnego, że z każdym rokiem na rynek trafia coraz mniej butelek niektórych trunków. Independent bottlers, czyli niezależni od destylarni przedsiębiorcy zajmujący się butelkowaniem i dystrybucją whisky, jeszcze sześć lat temu wypuszczali w ciągu roku ok. 50 różnych edycji Port Ellen i 40 St. Magdalene. W tym roku dokonali zaledwie siedmiu butelkowań Port Ellen i ani jednego St. Magdalene. Od 1 stycznia nie wypuścili również ani jednej butelki whisky Rosenbank. Takie dane najlepiej świadczą o tym, że kończą się im zapasy, a każda beczka staje się pilnie strzeżonym skarbem.
Jak ta sytuacja przekłada się na cenę whisky? Oczywiście wraz z wiadomościami o kończących się zapasach którejś z ikon tego świata jej cena zaczyna szybko rosnąć. Dobrym przykładem może być Kinclaith, który jeszcze 15 lat temu był sprzedawany za ok. 30 funtów za butelkę. Jednak gdy wiadome stało się, że Gordon & Macphail, jeden z największych independent bottlers, już nie posiadają więcej zapasów tej whisky, cena Kinclaith poszybowała do góry. Obecnie trudno jest znaleźć ten trunek za mniej niż 350 funtów.
Innym dobrym przykładem może być wzrost cen whisky Brora w związku z ograniczeniem przez koncern Diageo liczby butelkowanych trunków. W połowie 2011 r. na rynku pojawiły się pogłoski o tym, że w poszczególnych edycjach będzie on wypuszczał mniej butelek. Te wieści szybko się potwierdziły i w zeszłym roku na rynek trafiło zaledwie 1500 butelek 32-letniej whisky Brora. Większość kolekcjonerów uznała to za znak, że zapasy tego trunku się kończą, a jego cena zaczęła gwałtownie rosnąć. Początkowa cena wspomnianej whisky wynosiła ok. 300 funtów. Po niecałym roku płaci się za nią już 410 funtów.
Takich przykładów można oczywiście podać więcej, a całą sytuację wykorzystać inwestycyjnie. — Inne zamknięte destylarnie o znacznym potencjale inwestycyjnym to Glenlochy, Glenesk (Hillside), Glenugie, Rosebank czy St. Magdalene. Oznaki wzrostu [wartości] wykazują również Glen Albyn, Banff i North Port (Brechin) — mówi ekspert od inwestycji w whisky, Andy Simpson z Whisky Highland. — Oczywiście nie każda butelka pochodząca z zamkniętej destylarni okaże się dobrą inwestycją. Dlatego jeżeli planujemy lokatę kapitału na tym rynku, to musimy dysponować ogromną wiedzą oraz cały czas monitorować rynek. Jednak najlepiej skorzystać z pomocy ekspertów — dodaje Paweł Morozowicz, Zarządzający Portfelem Alkoholi Inwestycyjnych w Wealth Solutions. Pamiętać również należy, że whisky to inwestycja długoterminowa. Jednak najlepsze butelki mogą w ciągu paru lat przynieść stopę zwrotu wysokości kilkuset procent. Dla przykładu: w ciągu ostatnich 4 lat 30-letnia Brora z 1972 r. zdrożała o 486 proc., a 23-letnia Glenury Royal z 1971 oraz 15-letnia Port Ellen z 1969 r. o 300 proc.