Odkąd jesteśmy w Unii Europejskiej, coraz częściej aplikujemy do pracy za granicą, coraz częściej też duże korporacje życzą sobie, by przesyłać im życiorysy w języku „uniwersalnym”. Wiele osób, zwłaszcza tych wchodzących dopiero na rynek pracy, nie bardzo wie, jak sobie z tym poradzić – owszem, w szkole mieli język angielski, mają też znajomych za granicą, z którymi komunikują się w tym języku, jednakże w celu stworzenia oficjalnego dokumentu spełniającego kryteria zagranicznych pracodawców to nie wystarcza. Warto poznać kilka reguł, by uniknąć ośmieszenia i podnieść swoje szanse w oczach przyszłego chlebodawcy.
Nie tłumacz wszystkiego
W Polsce przyzwyczailiśmy się do pewnych ustalonych reguł i CV piszemy tak, jak uczono nas jeszcze w szkole: zamiast zwięzłych danych osobowych opisujemy połowę swojego życia prywatnego. Kwestie takie jak nasz stan cywilny, posiadanie dzieci, data czy miejsce urodzenia i tym podobne kwestie naprawdę nie mają znaczenia dla rekruterów, są wrecz źle postrzegane, gdyż mogą być powodem do podejrzenia o dyskryminację. Jeśli pracodawca tego nie wymaga, nie zamieszczaj zdjęcia – rekruterzy oceniają twoje kwalifikacje i doświadczenie, a nie wygląd, kolor skóry czy elegancki strój.
Unikaj prostych błędów
Bardzo często tłumaczymy wszystko dosłownie, przez co tworzą się źle świadczące o nas kalki językowe. Zanim wyślesz swój życiorys, sprawdź w internecie, czy dobrze zapisałeś daty (nie wpisujemy dat dziennych, nazwy miesięcy piszemy wielką literą), nie tłumacz nazw firm, dla których pracowałeś (użyj albo oficjalnej nazwy anglojęzycznej, albo podaj polską nazwę i opisz w kilku słowach branżę, w której działała). Zwróć też uwagę na wykształcenie, przetłumacz poprawnie tytuł licencjata czy magistra.
Warto też pamiętać (tak jak w CV w języku polskim), by skupić się na konkretach, podawać tylko istotne informacje i przedstawić się jako kandydata idealnego na dane stanowisko. Więcej porad znaleźć możesz na InterviewMe.